
Pierwsze wrażenie po zanurzeniu się w świat NRD DRM TWO 2022–2024 to fascynacja prostotą pomysłu i jednocześnie niebywała głębia brzmienia. Ilia Belorukov ogranicza się do jednego krokowego wzoru, zmieniając tempo niczym rytuał, w który wciąga słuchacza coraz bardziej. Nord Drum 2 okazuje się narzędziem nietuzinkowym: nawet pojedynczy głos elektronicznego bębna potrafi wytworzyć materię dźwiękową, w której można odkrywać za każdym razem coś innego. Przywołuje się tu (oczywiście nieco skojarzeniowe) echo Thunder Perfect Mind Nurse with Wound – jakby Stapleton kroił dźwięk ostrzem rozpuszczonym w snach, wyłaniając z chaosu obnażone, drżące krajobrazy, równie hipnotyczne, co bolesne w swojej onirycznej deformacji.
Belorukov skupia uwagę na algorytmach pogłosu, dzięki którym każda uderzona membrana rozbrzmiewa nie tyle, że natychmiast, lecz także w zbudowanej przestrzeni. Słuchając, wyobrażałem sobie obszerną halę, gdzie metaliczne kikuty tonów odbijają się od ścian, tworząc lekkie echo przypominające ciche westchnienia. Ta sztuczna architektura, wprowadzana w mikrodawkach – od subtelnego „zabezpieczenia” muzyki do pełnego zalewu przestrzeni – daje poczucie istnienia gdzieś „pomiędzy”: ani czysto akustycznie, ani w całości cyfrowo.
Niezwykle pociągające jest tu podejście „bez cięć i dodatkowych nagrań”. Całość jawi się jako jedna, nieprzerwana sesja eksploracji – rejestracja momentu twórczego, w którym Belorukov reaguje na natychmiastowe impulsy i bez zastanowienia dostraja parametry. To uczucie autentyczności niesie ze sobą energię improwizacji, ale jednocześnie pokazuje, że minimalistyczna koncepcja może rodzić niezwykle bogate efekty. Gdy tempo przyspiesza, elektroniczne krople stają się kapiącą lawą; gdy zwalnia – tonie się w głębokim oceanie modulacji.
Najbardziej porywająca jest dla mnie część środkowa albumu, w której pogłos wybrzmiewa aż do granicy słyszalności, po czym gwałtownie kontrastuje z nagłym przytłumionym rytmem. W tych momentach czuję, jak ktoś powoli podchodzi i odsuwa zasłonę: odsłaniając nierówności powierzchni instrumentu, pozwala słyszeć każdy detal – mechanikę, drgania, najcichsze trzaski. To z kolei rodzi pytanie, gdzie kończy się konkretne uderzenie, a zaczyna rezonans przestrzeni tworzonej przez słuchacza w jego własnej głowie.
Choć NRD DRM TWO 2022–2024 trwa niecałą godzinę, w pamięci zostaje znacznie dłużej. Jest to nie tyle zestaw utworów, co zapis osobistej wyprawy w głąb możliwości urządzenia, wyjętego z codziennego kontekstu i pozwalającego odkryć nowe światy. Dla mnie ta płyta to nieustanne balansowanie na granicy kontrolowanego chaosu i czystej abstrakcji – jak podróż w ciemność z latarką, której sam żarnik staje się lampą prowadzącą przez niewiadome. Ta minimalna przecież forma ukazuje, jak daleko można przesunąć granice dźwięku, gdy pozostawi się przestrzeń dla nieprzewidywalności. Artur Mieczkowski
via Anxious